Ulubione buty
Czółenka, które kupiłam na wyprzedaży w Paryżu miały mi służyć przez kilka sezonów. Były zresztą przedmiotem dumy, mimo że ich skromność i „pozorna niepozorność” nie zapewniały raczej zachwytu, czy chociażby zainteresowania moich koleżanek. Minęło kilka lat, a buty nadal służą mi tak, jak na początku. Z żalem myślę, że trzeba będzie się z nimi rozstać. Dlatego znalazłam sposób, aby nastąpiło to jak najpóźniej. Wkładam je rzadko, a dzień, kiedy je noszę, jest dla mnie świętem. To jeszcze bardziej podkreśla ich wyjątkowość i rangę wśród butów, których nie traktuję z taką uwagą.
Sandały skórzane, mocno nadwerężone zębem czasu, bardzo wygodne, były ze mną w ciągu ostatnich lat na Krymie, w Paryżu, Rzymie, Asyżu, Wenecji, Weronie, Florencji, Mediolanie, pod Monte Cassino, ale także na Capri, w Barcelonie, Atenach i innych miejscach, które pozostają w mojej wdzięcznej pamięci.
Jest rok 1986. Lipiec. Ląduję w USA. Upał +40*C, wilgotność powietrza 94%!
Piękne Madison tonie w kwiatach i soczystej zieleni.
Campus, ulice, biblioteki pełne są ludzi w szortach, T-shirtach i klapkach.
Ja elegancka, w białym lnianym kostiumie i letnich czółenkach pocę się i prawie gotuję. Po dwóch dniach upodabniam się do otoczenia i paraduję w szortach, podkoszulku i sandałach - kierpcach, które nie bardzo przypadły do gustu mojej siostrze.
Leniuchujemy nad jeziorem na pomoście przez wiele godzin.
Gdy dobrze po północy pakujemy się do domu naszą uwagę przykuwają dziwne odgłosy. Wszyscy skonsternowani rozglądają się uważnie. Prawie uciekamy z pomostu, ale skrzypienie wciąż słychać! Rozpakowujemy bagaże, szukając jakiegoś potwora lub niebezpiecznego zwierzaka. Wreszcie opadamy z sił. Idziemy do samochodu, a skrzypienie waz z nami.
-Zgadnijcie co to było?
-To były odgłosy moich nasiąkniętych wilgocią sandałów ! Żartom na temat "gadających butów" z Polski nie było końca.