Zwyczajne królowanie

Jadwiga Goraj - III nagroda w konkursie Saga - bohaterowie codzienności

Jadwiga Goraj

 

III nagroda w konkursie Saga - bohaterowie codzienności

Z komunikatu Jury: za przemyślaną kompozycję opowiadania, nieoczywiste zakończenie, zbudowanie nastroju, utrzymanie napięcia od pierwszego słowa do ostatniego a także interpretacyjne otwarcie i szczególny rodzaj odwagi w formułowaniu myśli.

 

 

W autokarze było całkiem cicho. Chłopcy trochę w nocy rozrabiali i ostre poranne słońce nie mogło ich teraz obudzić. Spała też Ela. To jej zawdzięcza, że zdecydowała się na ten wyjazd. Nawet nie taki drogi. Z racji że to obóz nauczycieli i uczniów szkoła go dofinansowała. Będą mieszkać na campingu, blisko plaży.

I oto jedzie i uświadamia sobie, że dawne przeżycia nie zakłócają spotkania z tym pejzażem. Teraz jakby specjalnie dla niej stawał się on realnością. Narastał wraz z wyłanianiem się z tuneli, dozując na mgnienie urodę zatok, łagodnie schodzących do morza Alp Nadmorskich, nasycał się barwami oleandrów, zapachami pinii i lawendy. Wreszcie po minięciu Cannes i zjechaniu z autostrady odsłonił się w pełni.

Poczuła się jak wtedy, gdy wchodziła na górską halę i ogarniała jako zasłużony po męczącej wspinaczce cały cud piękna. Wspomnienia o Marku, ich historia były jakby dawno obejrzanym melodramatycznym filmem.

Chyba za mało się znali. Taka znajomość odświętna, na odległość. Rzadkie spotkania połączone z  bywaniem na koncertach, wystawach, romantyczne listy, przekonanie, że ich związek jest inny niż wszystkie.

A potem była wynajęta klitka, przyjście na świat Zosi, jej dziecięce choroby, codzienność jak po grudzie lat siedemdziesiątych. Krótka radość z otrzymanego M-4. Matka Marka niby potrzebująca opieki, a tak dominująca i ingerująca we wszystko. Jego egocentryzm, ucieczki w iluzje albo choroby, wyolbrzymianie problemów. Pretensje do otoczenia, a przede wszystkim do niej, że nie rozumie go jako artysty. W końcu wyjazd i pozostanie we Francji.

Spotkali się po dwu latach, bo zaprosił ją za pośrednictwem znajomego Francuza. Myślała, że te okupione wielomiesięcznymi staraniami o paszport wakacje będą szansą, by zacząć wszystko od nowa, bez złudzeń. Tymczasem on przeżywał jakąś „nieznośną lekkość bytu”. I te pierwsze, i następne wakacje pamiętała jako pościg za wrażeniami, zaliczanie modnych miejsc. Oczekiwał zachwytów, wdzięczności, pomijał pytania o przyszłość. I ta huśtawka  nastrojów – od wizji wielkiej kariery po stany depresji.

Nie potrafiła się cieszyć. Piękne pejzaże odbierała jak dekoracje niedopasowane do treści. 

Odmówiła kolejnego przyjazdu, napisała, żeby przemyślał, co z nimi dalej.

Zamiast tego były oskarżenia o niewdzięczność, posądzenia o zdradę, wieloletnie milczenie. Finałem stał się rozwód.

I tak przetoczyło się wiele lat. Przeważnie trudnych. Praca, dom, stan wojenny, kłopoty z dorastającą w tym czasie Zosią, przemiany i wolność, wyjazd Zosi do Anglii za pracą. Mocno poobijana, miała poczucie, że ocaliła jednak siebie, bo jest niezależna, potrafi się cieszyć, wzruszać, rozumie siebie i innych. W jednym, ze swoich wierszy nazwała to „królowaniem”.

O Marku wiedziała niewiele: że nie zrobił kariery, czasami przygotowuje scenografię dla  sezonowych teatrzyków, maluje portrety na zamówienie przechodniów, mieszka u jakichś znajomych, opiekując się ich letnim domem w Nicei. Znała tylko jego adres na poste restante.

 

Autokar powoli się budził. Ela, jeszcze zaspana, zaczęła kopać w plecaku i wyjęła termos z kawą.

−Dobrze nam zrobi. No, przejrzałam na oczy. Jak tu cudownie. A w filmach, to się wydaje, że wszystko jest podkolorowane.

−Ale fajowe plenery −chłopcy po swojemu wyrażali zachwyt i rozpoczęli pstrykanie zdjęć. Właśnie ranek przechodził we wczesne przedpołudnie i pejzaż nabierał intensywności i blasku. Spoza wysokich trzcin można było dostrzec campingi, a po drugiej stronie zaludniające się plaże.  

Minęli Frejus. −Hurra! już Saint Aygulf!− krzyknął któryś z chłopców, bo zauważył tablicę z nazwą.

Rozciągało się ono wzdłuż wybrzeża, podzielonego kamiennymi cyplami na małe zatoczki. Ucieszyli się, że plaże są piaszczyste, a miejscowość niewielka i nie ma nic z modnego kurortu.

Po rozpakowaniu się i odświeżeniu Anna i Ela razem z grupą wyruszyły na zwiedzanie. Pierwsze wrażenia potwierdziły się. To było typowe miasteczko prowansalskie z merostwem, skwerem przed nim, kościołem prawie naprzeciw, z małym placem rynkowym, właśnie sprzątanym po przed-południowym targu.

 

Nazajutrz przed pójściem na plażę wybrały się na plac targowy po owoce. Odbywał się tam już prawdziwy spektakl. Sprzedawcy, wesoło nawołując, teatralnymi gestami zapraszali do stoisk.  Cieszyło bogactwo kolorów. Przenikały się zapachy prowansalskich ziół, prażonych orzeszków i owoców morza.

−Jak na Kleparzu, tylko weselej i głośniej − zauważyła Ela. Zachęcone próbowały różnych smakołyków. −Ale pycha te prażone orzeszki, a oliwki! jaki świeży soczysto-gorzki smak − cieszyła się Ela. W końcu wąchając, jak to tutaj jest w zwyczaju, Anna wybrała melony i dorodnego ananasa, dumna potem, że okazały się wyśmienite.

Mimo że torby z owocami ciążyły, obeszły rynek dokoła. Po prawej stronie przed zakładem fotograficznym zobaczyły rozbawioną grupę, chyba Szwedów. Krępy fotograf akurat ustawił atrapę łuku triumfalnego i fotel − tron. Na wystawie kolorowe hasło głosiło, że każdy może zaznać królowania. Były też, a jakże, fotografie królowych i królów, nawet z koroną na głowie. Właśnie jeden ze Szwedów, już z koroną rozsiadł się na „tronie”, a kibicujący koledzy wręczyli mu butelkę, którą jak buławę podniósł do góry. Razem z pstryknięciem aparatu rozległy się śmiechy i brawa zebranych. Anna i Ela też przyłączyły się do nich.

 

Kolejnego dnia odbyła się wycieczka wzdłuż Lazurowego Wybrzeża. W Nicei, mijając na bulwarze nadmorskim siedzących przed sztalugami malarzy, Anna rozglądała się, czy nie zobaczy  Marka. Pomyślała wtedy, że skoro są tak blisko powinni się zobaczyć, by przy lampce wina zwieńczyć zgodą swoją już zamkniętą historię.

Wysłała więc kartkę, proponując spotkanie za kilka dni w Saint Aygulf, na placyku przed merostwem.

 

Wybrała się wcześniej, żeby zauważyć go, gdy będzie się zbliżać. Na skwerku na jedynej ławce w cieniu siedziała jakaś starsza para Francuzów. Spytała, czy może się dosiąść i zająwszy miejsce, udawała, że przegląda kolorowe foldery.

O szóstej, jak podała w kartce, pojawił się mężczyzna, przypominający Marka sylwetką i ruchami, choć były one nerwowo wyostrzone. Był bez koszuli, w wystrzępionych szortach i znoszonych tenisówkach. W jednej ręce miał reklamówkę, w drugiej butelkę z jakimś napojem. Nie mogła dobrze zobaczyć twarzy, gdyż spod czapki z daszkiem spadały mu na czoło włosy. Nie zgadzał się ich kolor. Były nie blond, a rude. Mężczyzna usiadł przed merostwem i co chwila to popijał z butelki, to oglądał się, jakby kogoś szukając.

Nikt inny nie nadchodził. Siedząca obok para wstała i z uprzejmym −Au revoir Madame − odeszła. Na placu pozostali tylko ona i ten dziwny facet. Właśnie podniósł się i usiadł na oparciu, z nogami na ławce.

 

Postanowiła przyjrzeć mu się z bliska. Gdy przechodziła, popatrzył na nią wyzywająco, ironicznie. Twarz miał podobną, ale jakby ucharakteryzowaną na wyrostka.

Wróciła na swoje miejsce. Wtedy on obejrzał się, zeskoczył z ławki, po czym oddalił się z błazeńskim gestem pożegnania.

 

Nie wiedziała, co o tym myśleć. Czy to stan jego „królowania”, czy jakiś niemądry happening.

A może kartka nie dotarła albo nie chciał się z nią spotkać i ten clochard to zwykły przypadek.

Minęło wpół do siódmej. Nie czuła zawodu. Kiedy znalazła się obok jeszcze otwartego zakładu fotograficznego zdecydowała: Też zrobię sobie zdjęcie na „tronie”. I będzie jak w wierszu „Królowanie”:

 

                   Ja Anna

                   Królowa Anna

Siedzę jak ruska baba drewniana

Naczupirzona wiedzą dobrego i złego

Z koroną z złotych liści jesiennych

Na oprószonej srebrem głowie.

Przede mną korowód

Moich wcześniejszych postaci

Co hołd mi królewski składają:

Anusia co oczu prawie udźwignąć nie może

Aneczka ze spuszczoną z nieśmiałości głową

Anka w którą bies jakiś wstąpił

Ania co umie być mimozą i osą

Ana dumna bo hojnie smagana przez życie.

Z uśmiechem pobłażliwym

Przed każdą uchylam korony.

 

 

 

Epilog: w domu w skrzynce pocztowej Anna znalazła kartkę od Marka − z Krakowa. Pisał, że był w Polsce i żałuje, że jej nie zastał. Tylko, czy te drobne litery to jego pismo?