Stan wojenny

            Drzwi na balkon otwarte i choć deszczowo, cieszę się bardzo porą roku. W pokoju zapach dzikiego bzu, który rozkwitł pod balkonem, jest cudownie i świątecznie.

            Jakże w tych warunkach opisać stan wojenny, a to właśnie zostało nam zadane przez miłą panią prowadzącą warsztaty literackie.

            Tego dnia tj. 13 grudnia 1981 był silny mróz i śnieg padał całą noc. Obudziłam się rano – była niedziela – i jak zwykle poszłam do kuchni zrobić śniadanie.

- Marysieńko – usłyszałam męża wołającego z pokoju. Nieczynny telewizor, nie ma też sygnału w telefonie! Pstryknęłam radio – cisza. – Zobacz, czy jest światło. – Było. No chyba coś się zepsuło, ale co? Byliśmy przyzwyczajeni do różnych uciążliwych braków i nic nas nie dziwiło, o irytacji nie wspominając, bo w tej aurze prosperowaliśmy dobre parę lat. Spróbowałam jeszcze za około dwie godziny włączyć telewizor i wtedy ujrzeliśmy na ekranie gen. Jaruzelskiego, który mówił o wprowadzeniu stanu wojennego i o WRON. Tłumaczył konieczność powołania Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego i wprowadzenia stanu wojennego, a w moim sercu budził się lęk i wstręt. Dokładnie odżyły w mojej pamięci przeżycia wojenne, strach, głód, bombardowania, ucieczka z rodzinnego miasta, niepewność jutra, ustawiczna prowizorka. Czy teraz tak będzie? Bałam się. Syn miał jechać wieczorem do pracy w Warszawie, mój siostrzeniec, który był na studiach został powołany na trzy miesiące do wojska – do Rembertowa – na poligon. Mąż w poniedziałek jechał na konferencję do Poznania, ja miałam jak zwykle iść do pracy. Jak żyć? Tylko pociągi chodziły, komunikacji w obrębie miasta nie było. Wszystko odbywało się pieszo. Ludzie tylko szli do pobliskich kościołów, albo siedzieli w domu. Zarządzono godzinę policyjną, oznajmiono, że telefony i korespondencja będą kontrolowane, zapędzono obywateli w ślepy zaułek. Nałożono kaganiec, jak wściekłym psom, odebrano wolność. To najbardziej bolało. W tę mroźną noc z 13 na 14 grudnia zomowskie suki podjeżdżały pod domy działaczy Solidarności i zabierały wprost z łóżek, niejednokrotnie w piżamach i narzuconych paltach ludzi, aby ich internować. Byli internowani w różnych miejscach Polski, przeważnie w odosobnionych ośrodkach wczasowych, więzieniach, domach sportu i rekreacji, a najsłynniejsza była Białołęka, ale o tym dowiadywaliśmy się później, z nielegalnego obiegu informacji i Radia Solidarność.

            Na razie był strach, niemożność, pokonywanie na piechotę zaśnieżonych ulic Krakowa, aby dojść do pracy, wysłuchiwanie uwag partyjnego kadrowego, ponieważ tego poniedziałku prawie wszyscy spóźnili się do pracy. Dni najbliższe były straszne, wiadomości o zabitych górnikach w kopalni „Wujek”, łapanki organizowane na działaczy Solidarności tych, których nie udało się internować, brak w sklepach czegokolwiek do jedzenia, brak wszelkich dóbr potrzebnych do życia. Święta Bożego Narodzenia zapowiadały się źle, tym bardziej, że na podróż do domów nawet najbliższa rodzina musiała mieć pozwolenie, wydawane przez komisarza wojskowego. Komisarze ci obejmowali kierownicze stanowiska we wszystkich instytucjach państwowych, nie znając się na niczym, przeważnie byli to prymitywni wojskowi w randze pułkowników.

Znałam taki przypadek, że kiedy zmarła w Krakowie matka mojej koleżanki, która mieszkała w Bielsku, to na pogrzeb pozwolono tylko jej pojechać, jej syna i męża nie puszczono z Bielska do Krakowa, nie dano im przepustek nie tłumacząc przyczyny odmowy.

            Musiałam żyć w tym świecie – o ile możliwości spełniać swoje obowiązki, bo pracowałam, prowadziłam dom, mieliśmy dużo zaprzyjaźnionych osób, zależeliśmy od innych i sami stanowiliśmy dla innych ważny punkt ich egzystencji.

W tym świecie pełnym chaosu i strachu, wstrętu do spraw, które narastały, oburzenia i bezsilności, trzeba było codziennie rano wchodzić w otaczającą rzeczywistość i w niej żyć. Na szczęście nie należeliśmy do działaczy opozycyjnych, więc z pozoru nie groziły nam ostre represje, ale trzeba było tak postępować, by wytrzymać to wszystko, w czym uczestniczyliśmy. Zdobywać z wysiłkiem każdy dzień, marzyć o wolności i moralnym życiu.

            Stale porównywałam życie podczas okupacji z życiem obecnym i jednak stan wojenny wprowadzony przez ówczesne władze Polski dla Polaków był lżejszy. Ale to osobny temat i dużo rozważań natury filozoficznej. (Pytania) należałoby przytoczyć. Nie będę tego czynić, to wszystko jest takie bolesne, a za oknami maj w rozkwicie i zapach dzikiego bzu.