Mój świat

Mój świat

Od przeszło czterdziestu lat mieszkam na krakowskim osiedlu, więc stało się ono moim światem. Takim światem powszednim, bo przecież mam i inne światy.

To osiedle powstawało na moich oczach i jak w micie - na początku był chaos... Kiedy się wprowadziliśmy, stało na nim zaledwie kilka bloków. Nie było nawet ulicy, która figurowała na naszym adresie. Nie było też chodników. Chodziło się rozjeżdżonymi przez betoniarki ścieżkami, zawsze pełnymi błota. W upalne dni błoto  wysychało i unosiły się tumany pyłu. Dominowała szarość. Szare były nieotynkowane wtedy bloki, poszarzała od kurzu mizerna, zmaltretowana zieleń.

Nie było przychodni, szkół ani przedszkoli. Brak było sklepów i zakupy woziło się  „z miasta”.

Ale radość  z wreszcie otrzymanego spółdzielczego mieszkania przesłaniała te niedogodności. W miarę oswajania nowego miejsca odkrywaliśmy też jego zalety: to że usytuowane na wzniesieniu jest lepiej  „przewietrzone” niż centrum Krakowa, że wokół osiedla jest dużo zieleni, a dzieci mają dodatkową frajdę, bo osiedle z jednej strony kończy się stokiem opadającym do potoku Drwinka. W zimie aż roiło się od maluchów na sankach i nartach. A w lecie można tu było przyjść, rozłożyć koc, poleżeć na trawie. Co odważniejsze dzieci nawet kąpały się w potoku, wtedy jeszcze dosyć czystym. Po drugiej stronie Drwinki maluchy mogły zobaczyć pasące się krowy i owce, bo Piaski Wielkie - to w tamtym czasie jeszcze autentyczna wieś. I wiedziały już dzieciaki, skąd się bierze mleko...

Przez kolejne lata osiedle coraz bardziej się rozbudowywało i jest tu obecnie wszystko, co potrzebne do codziennego życia. Jest przychodnia, kilka aptek,  sklepów spożywczych, warzywno-owocowych, jest pasmanteria, są sklepy z odzieżą, obuwiem, z artykułami gospodarstwa domowego i elektrotechniczne. W pawilonie „Na pięterku” miły zegarmistrz solidnie naprawia zegarki, a po sąsiedzku jest punkt naprawy sprzętu AGD i szewc. Powstało kilka szkół, przedszkoli i żłobek. Jest biblioteka, jak na obecne warunki, nieźle zaopatrzona i Osiedlowe Centrum (ach to modne słowo!) Kultury, w którym i dzieci i dorośli mogą rozwijać swoje zainteresowania. A dobra komunikacja tramwajowa i autobusowa umożliwia szybkie dotarcie do centrum. Nie stanowi więc problemu dojazd do Rynku, pójście do kina, muzeum czy teatru.

Dlatego w pełni zgadzam się z coraz częstszymi, po okresie totalnej krytyki, głosami o walorach społecznych takich osiedli. W niedawnej radiowej dyskusji zainspirowanej ukazaniem się książki Dominiki Słowik „Atlas: Doppelganger”, obok  negatywnych opinii o osiedlach blokowiskach - niektórzy znawcy oceniali je jako ograniczone wprawdzie PRL-owskimi warunkami, ale jednak realizacje idei miasta - ogrodów. Podobno niektórzy mieszkańcy takich osiedli nazywają je nawet swoją Arkadią.

Rzeczywiście, moja osiedlowa codzienność też inkrustowała się czasami arkadyjskimi scenkami. Niektóre z nich przełożyły się na wiersze. Oto jeden z nich:

 

Na podwórku

Kos wygwizduje złoty hejnał ranka
Sroki podlotki skrzekcą hałaśliwie.
Wróbla dzieciarnia ćwierka sio i pstro,
Zadowolony gołąb pohukuje z dachu.
Kot jak sfinks w zadumie zastygły
W słonecznym trwa potoku.
Pies zmrużył oczy, żeby zgarnąć tęczę,
Co rozprysnęła się rosą po trawie.
Dziewczynki jak motylki
Fruwają na spódniczkach
W błysku skakanek.

 

Bo choć pod względem zabudowy nie jest szczególnie piękne to moje osiedle, to dzięki temu, że jest tu dużo drzew, krzewów, kwiatów na klombach, zielonych alejek pięknieje na wiosnę. W tym roku znowu przed maturami zakwitły kasztany, potem całe osiedle wypełniło się zapachem bzów i akacji. Jeszcze można zobaczyć obsypane  różem głogi, a już zakwitają jaśminy. Jesienią też jest tu czym nacieszyć oczy.

Szkoda tylko, że to rojące się kiedyś od dzieci osiedle bardzo się postarzało i  teraz widzi się głównie seniorów.