Jak Matyjaszek poznał historię kopalni Guido

Niedzielne popołudnie. Zza firanki jasnowłosy chłopiec spogląda na ulicę. Nikogusieńko. Ani ludzi, ani psa, ani kota. Deszcz leje jak z cebra i wszyscy pochowali się przed ulewą. Granatowo-czarne chmury groźnie toczą się po niebie. Brrr! Zimny dreszcz przebiegł po plecach. Dziś „nici” ze spaceru – pomyślał chłopiec. Odwrócił się gwałtownie i podbiegł do kaflowego pieca. Przykleił się plecami do niego i już po chwili przyjemne ciepło rozpływało się po całym ciele. Spojrzał w głąb pokoju. Tata siedział w swoim ulubionym fotelu zagłębiony w lekturze.

– Tatusiu!

Mężczyzna zza okularów, opuściwszy na kolana książkę, spojrzał na syna

– Chłodno ci? – zapytał – zaraz dorzucę węgla do pieca.

Wstał i podszedł do wiaderka. Szufelką nabrał kilka bryłek węgla, otworzył drzwiczki i wrzucił jedną, potem drugą i trzecią. W piecu zaskwierczało, zamruczało, kilka wesołych iskierek wesoło wyfrunęło i opadło na metalową płytkę pod piecem. Mężczyzna zamknął pierwsze drzwiczki, te z otworkami, przez które widać było tańczące płomyki ognia, siadł w fotelu i powrócił do czytania.

– Tatusiu…

Mężczyzna pytająco popatrzył na chłopca

– Cóż, widzę Matyjaszku, że przykro Ci, że nie pójdziemy na spacer. Nie martw się, dziś się deszcz wypada a jutro wyjdzie słoneczko i będzie piękna pogoda. Chodź do mnie, opowiem ci coś.

Chłopiec jednym susem znalazł się przy ojcu i wdrapał się na kolana.

– A o czym będzie bajka? – zapytał.

– Tym razem opowiem ci prawdziwą historię. Jak wiesz twój pradziad a mój dziad był górnikiem. Dziadek Franciszek przychodził do kopalni na szychtę i zjeżdżał szolą pod ziemię.

– A co to jest szola? – Zapytał Matyjaszek.

– My mieszkamy na trzecim piętrze i zjeżdżamy na parter…

– Windą – wykrzyknął chłopiec.

– Tak, windą – potwierdził ojciec. A górnicy na dół zjeżdżają windą nazywaną klatką szybową lub szolą. Dawno temu kopalnię założył hrabia Guido Henckel von Donnersmarck. I od jego imienia kopalnie nazwano Guido. Otóż ten hrabia miał na dole swoją stajnię. Na koniu objeżdżał kopalnię nadzorując pracę górników. Pod ziemia były jeszcze stajnie dla czterdziestu koni. Kiedy dwadzieścia koni odpoczywało pozostałe dwadzieścia zaprzęgano do wagoników, którymi wywożono węgiel z wyrobisk.

– Taki sam jak nasz, który się pali w piecu, aby było cieplutko?

– Tak taki sam, synku.

– A konie takie same jak u wuja Gienka na wsi?

– Nie, konie sprowadzane były z Irlandii. To konie rasy hunter, ciężkie, krępe. Mają dużą głowę, krótką szyję, grzbiet mocny, kończyny solidne z dużymi masywnymi kopytami. Konie tej rasy cechuje odwaga, inteligencja. Są bardzo wytrzymałe. Pod ziemią hodowano też kanarki. Żółtozielone i brunatno-szare ptaszki bo dzięki nim górnicy wiedzieli kiedy ulatnia się gaz, metan bezbarwny i bezwonny, bardzo niebezpieczny dla człowieka. Na dole również zamieszkiwały szczury żywiące się okruchami ze śniadań górników a nierzadko i całe śniadania górników zjadały. Gdyby zaczął ulatniać się gaz szczury zaczęłyby uciekać dając sygnał ostrzegawczy ludziom. Zwierzęta, ptaki i ludzie żyli w przyjaźni pod ziemią. Górnicy wykonywali bardzo ciężką i niebezpieczną pracę. Od 1954 roku nie wolno już w kopalni wykorzystywać koni ani ptaków. Jedynie szczury dalej zamieszkują dolne chodniki ale już „na własna odpowiedzialność”. Do kopalni wkroczyła technika, elektronika, komputeryzacja ale nadal najważniejszy i niezastąpiony jest człowiek – górnik. I nadal Skarbnik, siwobrody starzec, dobry duch śląskich kopalń chodzi z górniczą lampą rozświetlającą ciemność na dole i strzeże skarbów ukrytych pod ziemią.

– Jakich skarbów? – z wypiekami na twarzy zapytał Matyjaszek.

– Skarby to cenne czarne kamienie, które zwą się węgiel kamienny. Ta kopalnia, w której pracował nasz dziad już jest nieczynna, przekształcono ja na muzeum. Jak piszą we wszystkich folderach to unikatowy na skalę światową zabytek techniki górniczej udostępniony dla turystów.

– To my możemy ją zobaczyć?

– Tak, chciałbyś?

– Tak, bardzo, tatusiu. Kiedy pojedziemy do kopalni?

– Może w najbliższą niedzielę? Co ty na to?

– Tak, tak.

- I-ha-ha-ha – naśladując rżenie konia chłopiec pogalopował w kierunku drzwi.