Biografia mojej Cioci

Gustaw Flaubert powiedział „Kiedy piszesz biografię przyjaciela musisz to zrobić tak jak byś brał za niego odwet.”

Ciocia Władzia była od początku obecna w moim życiu. Kochała przede wszystkim moją siostrę i to było dla mnie zupełnie naturalne.

Studiowałam już w Krakowie, kiedy za którymś z moich powrotów do domu okazało się, że jej tam nie ma. Ona, która od wielu lat, odkąd powalił ją wylew była milczącym światkiem naszego życia rodzinnego, zniknęła. Mama zapytane przeze mnie, odparła ze smutkiem, że umieściła ja w domu opieki w dość odległej miejscowości i że mówiła wcześniej o swoich planach. Pewnie tak, ale ja jak zwykle byłam zajęta swoimi sprawami.

Włada, zachowało się zdjęcie w sepii młodej kobiety. Siedzi swobodnie, w sukni na ramiączkach o modnym wtedy fasonie, ze sznurem pereł  na szyi, zupełnie jakby jak by przysiadła na chwilę zmęczona lambeth walk. Przystojna, patrzy spokojnie w obiektyw. Była biuralistką w dyrekcji kopalni (nie żyje już nikt, kogo mogłabym o to spytać). Mieszkała w Jaworznie przy rynku w domu ukrytym w cienistym ogrodzie. Jej dziadkowie byli młynarzami, zamożnymi obywatelami miasteczka. Miała starszego brata, nie wiem jak miał na imię. Jego syn Andrzej pojawił się tylko raz w naszym domu już jako dorosły mężczyzna i to wcale nie nastawiony pokojowo z pretensjami,  nie wiem czego dotyczyły, mogę się tylko domyślać. Włada była zaręczona z synem właściciela kopalni. To był ponoć słynny romans,  wszystko to oczywiście działo się jeszcze przed II wojną  światową i jeszcze przed nią zdążyli zerwać zaręczyny. Ona  upokorzona i nieszczęśliwa nie wyszła już za mąż.

Po wojnie moja mama przyjechała do Jaworzna urodzić w rodzinnym domu  swoje pierwsze dziecko, moją siostrę. Na wieś wróciła właśnie z  Władą i malutką Basią. Ciocia zostawiła w Jaworznie bratanka, którego wychowywała i jego matkę. Jej ukochany  brat nie wrócił z wojny,  już było wiadomo, że zginął w obozie koncentracyjnym. Co sprawiło, że wybrała wyjazd na kielecką wieś? Może chciała uprzytomnić bratowej, jaką stratą będzie jej odejście, a może była to ucieczka w akcie desperacji. Bardzo tęskniła za małym , ale bez tego zwornika, którym był brat wszystko się zmieniło, nie było dla niej miejsca w rodzinie. Myślę, że z kuzynką , moją mamą, znały się w dzieciństwie.  Ich serdeczność wypływała z zamierzchłej przeszłości,  z tego cienistego ogrodu i z domu na pół przedzielonego w, którym żyły dwie siostry, jedna  z córką Władzią i druga z dużo młodszą Janinką. Włada pozostała w miasteczku a Janinka jako czternastolatka opuściła na zawsze dom. Teraz razem z malutką Basią wracały na wieś, mama miała trzydzieści osiem lat a Włada koło pięćdziesięciu. Niewiele je łączy, ale to się wkrótce zmieni , a tym kimś będzie mała Basia.

Ciocia zajmowała się nami, dziewczynkami i gotowała. Rodzice uczyli w szkole, a mama, żeby związać koniec z końcem, zaczęła gospodarować na paru arach gruntów przyszkolnych. Pojawiły się kury i koza ale to wszystko nie dotyczyło cioci, nie pamiętam jej nawet pielącej grządki. Pamiętam za to książki, które nam czytała, układanie  puzzli, gry w chińczyka. To ona zajęła się naszą religijną edukacją. Była  związana z kościołem, pamiętam wielkie płachty Tygodnika Powszechnego, który prenumerowała, a w jednym z nich  zdjęcie prymasa wracającego z zesłania. Razem z nią chodziłyśmy na mszę, nabożeństwa majowe i drogę krzyżową. Dzięki niej pory roku miały swoje zwyczaje. Wiosną nie mogłyśmy się doczekać  wspólnego pójścia  do gaiku, takiej kępki drzew samosiejek, zupełnie bez porządku wyrastającej wśród pól, na fiołki .Latem taplania w rzece a jesienią zbierania zielononóżek i rydzów, które podpiekała dla nas na kuchennej blasze. Ciocia na wsi znalazła przyjaciół i to do nich zabierała nas w jesienne i zimowe popołudnia. Dorośli rozmawiali i grali w brydża, a my buszowałyśmy po ich domach i przeszkadzały, irytowały ich, ale za żadne skarby nie dałybyśmy sobie odebrać tej przyjemności. Kiedy byłam starsza zaczęłam dostrzegać rysy na tym idyllicznym obrazku rodzinnym. Utarczki słowne między kuzynkami, łzy jednej lub drugiej. My dzieci dorastałyśmy. Może ciocia tęskniła za  czułością i miłością małej Basi, która teraz znalazła się między obiema kobietami. Pewnie kochała obie ale w życie wkraczała pod opieką  mamy. Czas dzieciństwa odchodził. Konflikt nigdy nie ujrzał światła dziennego, pulsował w ukryciu. Los to rozstrzygnął. Któregoś dnia znaleźliśmy ciocię nieprzytomną na kuchennej podłodze, obok leżał nożyk i obierany przez nią ziemniak. To był bardzo rozległy wylew. Tygodnie w szpitalu a potem rehabilitacja w domu. Teraz to my wszyscy opiekowaliśmy się nią. Po jakimś czasie stanęła na nogi, dreptała po mieszkaniu z niesprawną ręką , którą zniecierpliwiona przekładała co i raz, jak obcy kawałek materii . Mówiła niewiele i bardzo niewyraźnie. Wydawało mi się, że jej duże niebieskie oczy nie wyrażają uczuć, była bezbronna. Najczęściej przesiadywała na krześle w kuchni, gdzie toczyło się życie. Trwała. Kiedy opuściłyśmy z siostrą dom , mama została sama z ciocią Władzią i już  bardzo podupadającym na zdrowiu tatą. Opieka nad nimi była ponad jej siły. To wtedy zdecydowała się umieścić ciocię w domu opieki. Pisała do niej listy, nie wiem czy ją odwiedzała, to nie było takie proste. Wybrałam się kiedyś na grób cioci w Skarżysku –Kamiennej. Czy chciałam coś zmienić? Czy teraz znowu próbuję? Mam ją w swojej  w pamięci.