Moja Polska

Migawki z mojej Polski. Maj 2014.

Polska - to brzmi różnie. „Paw narodów i papuga”, „służebnica cudza”, Winkelried narodów”, Mesjasz… To romantycy. A współczesny nam Norman Davis nazwał ją „Bożym igrzyskiem”.

Polska - patriotów, cokolwiek to na przestrzeni dziejów znaczyło, męczenników, zesłańców, świętych, filozofów, pisarzy i artystów, intelektualistów, biznesmenów, …

Polska - zdrajców, łotrów, szaleńców, zabójców, partaczy, złodziei, typów spod ciemnej gwiazdy, meneli, pijaków, frustratów…Przylecieli. Z Niemiec, z okolic Kolonii. Moja siostra z mężem. Lądowali w Katowicach, tam wynajęli wcześniej zarezerwowany samochód i obrali kierunek Kraków-dom rodzinny na Azorach, gdzie teraz mieszka Zosia. Od 25 lat, a więc odkąd nastała wolna Polska, spotykamy się przeciętnie raz w roku, a oni w Niemczech zamieszkali tuż przed wprowadzeniem stanu wojennego. Mówią, że Kraków jak powietrze jest im potrzebny do życia. Odwiedzają żywych i umarłych. Jeszcze podczas drogi do Krakowa zajechali do Trzebini, gdzie na tamtejszym cmentarzu pochowany jest ojciec szwagra. A później w trakcie dziesięciodniowego pobytu w Polsce odwiedzili bliskich na cmentarzach Rakowickim, Pasterniku, Batowicach… Ich czas w Krakowie to także spacery traktem królewskim i w obrębie Plant, biesiadowanie w knajpach, obowiązkowo placki ziemniaczane w Balatonie przy Grodzkiej, piwo na Wzgórzu Wawelskim, myszkowanie, jak to się kiedyś mówiło, po sklepach, bo Emilii, wnuczka złożyła różne zamówienia i nie można jej zawieść.

Loch Camelot. Poszliśmy rodzinnie, jak zawsze przy okazji odwiedzin Krysi i Leszka imprezować kulturalnie. Bilety: 40zł normalny, 20 ulgowy. Sala nie wypełniona po brzegi, jak to kiedyś bywało, głównie, sądząc po reakcjach, goście spoza Krakowa. Prowadzący, nazwiska nie pamiętam, umysł nie zakodował i tylko ze względu na kurczący się czas na napisanie pracy na konkurs nie sprawdzę tego w internecie stylizuje się na Piotra Skrzyneckiego. Nastrój beztroski, ale i melancholijny, nostalgiczne piosenki; prześmiewcze, świetnie interpretowane piosenki, wykonywane przy współudziale zgłaszających się osób z piwnicznego lochu piosenki-inscenizacje; skecze wiodące, i np. opowieść z odległej przeszłości o żarnach i pracy opisanej w Księdze henrykowskiej z 1270r z wykorzystaniem kompatybilnych rekwizytów i pytanie skierowane do widowni o pierwsze polskie zapisane zdanie, które to chłop śląski wypowiedział do swojej żony. „Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj”, powiedziałam głośno zadowolona z siebie i ze zdumieniem usłyszałam, że zdanie to równocześnie zostało wypowiedziane jeszcze przez dwie inne osoby. Łoooł, pomyślałam, sami poloniści, a szwagier obdarował mnie spojrzeniem, skrywającym podziw i dezaprobatę, bo właściwie, po co ci to wiedzieć. Albo dowcipy, niestety tylko jeden zapamiętałam, przekleństwo z tą odmawiającą posłuszeństwa pamięcią. „Po co stare kobiety o północy chodzą na cmentarz? Odpowiedź: „Żeby je chociaż duch przeleciał” Śmiałam się, jak wszyscy, a byłam najstarszą osobą na widowni, co odnotowałam zaraz na wstępie. W sumie prawie trzy godziny dobrej zabawy. Wykonawcy świetni, zresztą ci sami, którzy od lat z dużym sukcesem prowadzą lekcje śpiewania na krakowskim Rynku. A z zapamiętywaniem nazwisk to mam teraz problem typowy dla osób w moim wieku i dobrze go oddała redaktor Maria Malatyńska podczas jednego ze spotkań w ramach cyklu Kino dla Seniorów, prowadzonego przez Kino pod Baranami: „Proszę państwa, pojawiło się tylu znakomitych twórców z młodego pokolenia, że koniecznie uczmy się ich nazwisk, bo nieraz nas jeszcze zaskoczą”.

Siedzimy w restauracji Da Piedro, jeszcze Rynek albo już Grodzka. Wewnątrz, bo wieczorny chłód przeszywa grzbiety, a nikt z nas nie jest już młody. Dobijamy do sześćdziesiątki albo jesteśmy sześćdziesiąt plus. Skład osobowy typowy dla norm- układów nie tylko polskich. Cztery kobiety i jeden mężczyzna. Cztery siostry i mąż jednej z nich. Dwie wdowy, singielka i małżeństwo. Post factum świętujemy 60-siąte urodziny szwagra, który na tę okoliczność kupił żonie i trzem szwagierkom po bukieciku konwalii. Pachną pięknie i zdobią urodzinowy restauracyjny stół. Krysia próbuje wybrane białe wino, akceptuje, kelnerka profesjonalnie rozlewa je do wysokich kieliszków i wznosimy toast za naszego kochanego szwagra, człowieka zakręconego, ale z sercem na dłoni. Wino chłodzi się w pojemniku przymocowanym odpowiednimi uchwytami do stołu, pachnie pieprz i wanilia, oprócz konwalii oczywiście, wino rozmarza, ciepełko wypełnia ciało i mózg. Żyć, nie umierać!!! Chciałaby dusza do raju! Jest sielsko, anielsko. Tak dużo i tak niewiele trzeba do szczęścia. Dobra kolacja zjedzona w dobrym towarzystwie w niecodziennej scenerii. Gdybym miała kasę, tak jak jej nie mam, to zapraszałabym przyjaciół do restauracji i biesiadowała, biesiadowała, kontemplowała, kontemplowała… Życie bywa łaskawe i trzeba brać byka za rogi, póki jesteśmy i póki nam się chce. Ni w pięć, ni w dziewięć, a może całkiem świadomie i z premedytacją mówię zainspirowana ogłoszonym dzisiaj przez Willę Decjusza kolejnym konkursem. „Słuchajcie, słuchajcie, jakie są wasze spontaniczne skojarzenia z hasłem „ Moja Polska” Taka mała sonda. „Rodzina. Przede wszystkim rodzina”- mówi Krysia. Moje przygotowania do wyjazdu do was, moje telefony do was. To super uczucie, patrzeć jak Polska się zmienia. Dzisiaj byliśmy w Urzędzie Miasta złożyć wnioski o wyrobienie dowodów osobistych. Kompetencje, rzeczowość, przychylność, wręcz życzliwość- tak można by ogólnie określić atmosferę załatwiania formalności. „Musicie, państwo, odebrać dowody osobiście, ale czy to będzie za rok czy za dwa, to nie ma znaczenia. Dowody będą na państwa czekały. Życzę państwu miłego pobytu w Polsce. A państwa synowie załatwię formalności w ambasadzie w Kolonii”. Coś, co wydaje się być oczywiste, jest zaskakujące i wcale nie takie oczywiste. A pamiętam, gdy przed dziesiątkami lat załatwiałam jakieś formalności na prośbę mojej siostry, która, można tak powiedzieć, nielegalnie, ale na swój sposób formalnie, zgodnie z europejskimi normami pozostała na tzw. Zachodzie. W Urzędzie Stanu Cywilnego przy ul. Lubelskiej pani urzędniczka na moje pojawienie się i wypowiedzianą prośbę nawet nie podniosła głowy i burknęła pod nosem coś zdawkowego. Fakt, ubrana byłam zgrzebnie, a głowę opatuloną miałam jakąś nieciekawą w wyrazie chustą. Na pozór i chyba nie tylko na pozór ubogi prymitywizm. No i ja wówczas wysoką i wyszukaną polszczyzną wypowiedziałam raz jeszcze prośbę. I miałam płaską satysfakcję, patrząc na minę pani, która, chcąc nie chcąc, uniosła głowę. Była w cztery dupy uprzejma, a ja miałam odruchy wymiotne. Oczywiście załatwiłam to, co chciałam, ale szlag mnie trafiał, gdy myślałam o ludziach odprawionych przez wszechwładny urząd. Tacy byliśmy. Wredni, złośliwi, nieuprzejmi. To tylko dygresja wywołana aktualnym opisem zachowań urzędniczek. Pizze pachniały. Każda inaczej. Moja szpinakiem i orzechami. Zamówiłam ją intuicyjnie. Ale znakomita. Nazwy oczywiście nie pamiętam. Język uciekał z podniebiennej rozkoszy. Jest dobrze. I wszyscy byliśmy zgodni, że Polska to przede wszystkim rodzina. Korzenie. I coraz lepsze drogi. Poza Krakowem. To już dopowiedź szwagra. Kocham Cię Polsko-Rodzino. Matura. Kontrowersyjna od lat, ale prawda jest też taka, że nigdy odkąd pamiętam jej formuła nie satysfakcjonowała wszystkich. I to chyba niemożliwe. Narzędzia pomiaru wiedzy nigdy nie będą do końca obiektywne. A życie będzie sprawdzać i wiedzę, i umiejętności. Sprawdzać i weryfikować. I z wyścigu szczurów eliminowani będą przeciętniacy, nieudacznicy, szaleńcy, pewniacy…, jakiekolwiek są ich układy. Przysłowiowe pięć minut na scenie życia czasem przedłuża się do pięćdziesięciu, ale wcześniej czy później wypada się na margines życia, bo takie jest prawo naturalne. Niestety, mam skłonności do mętnego filozofowania. A przecież najważniejsze są fakty i niech inni je interpretują. Ale z drugiej strony, „cokolwiek się dzieje, daje mi to materiał do rozmyślań”. Tak mówiła Susan Sontag. I taki pogląd jest mi bliski. A swoją drogą chciałabym się do niej przybliżyć, tylko kiedy. Jeśli mam do wyboru, np. przeczytać kolejną książkę albo pouczyć się z Anią, piątoklasistką, wnuczką męża, która bardzo mnie o to prosi, to oczywiście wybieram Anię i też „czytam” ją jak książkę.

                                                               ***

Miałam przyjemność pracować w tym roku szkolnym z licealistką, Agatą. Przygotowywała pod moim kierunkiem prezentację na temat: Portret rodziny w wybranych utworach literackich. Wybrałyśmy drogą kompromisu Świętoszka Moliera, Buddenbrooków T. Manna i Cudzoziemkę Kuncewiczowej. Wykorzystałyśmy też Stół rodzinny E. Lipskiej. Inspirowana, podkręcana, motywowana pisała żmudnie i powoli, niewątpliwie ucząc się w ten sposób. Agata zaliczyła prezentację na 18 punktów na 20 możliwych. I był to wynik najlepszy w jej klasie. Dostała też czwórkę z jęz. polskiego na koniec licealnej edukacji, mając dotychczas zawsze trójkę. I była to jedna z pięciu czwórek w jej klasie. Poza tym trójki i dopuszczające. Czy można to uznać za zjawisko statystycznie reprezentatywne, nie wiem. Ale traktowałam jej sukces jako mój sukces. I nie będę udawać, że nie sprawiło mi to przyjemności.

                                                               ***

Koncert w Filharmonii Krakowskiej. Dla dzieci. Mój piąty w tym sezonie kulturalnym z Adasiem, czterolatkiem, wnukiem nieżyjącego męża. Muzyka cyrkowa. Ilość decybeli przekraczająca normy przyzwoitości. Jakby jazgotem można było przygłuszyć bylejakość. Dziecko też przytyka uszy. Poprzedni- muzyka filmowa. Słuchał go razem z ojcem, bo ja uczestniczyłam w wycieczce do Niepołomic, w tym w wiosennej przejażdżce po puszczy. Potem zadzwonili do mnie i maluch dzielił się wrażeniami. Wiesz, jaki instrument poznałem? W jego głosie dało się słyszeć podekscytowanie. Nie wiem, Adasiu. Harfę! Znasz harfę? Znam, to ciekawy instrument. Ma piękny głos- powiedział Adaś jak największy znawca. I czy to nie piękne. Głos harfy. Albo. Brzoza. Po czym Adasiu poznasz brzozę? Bo ma białe ciało- odpowiedział bez chwili wahania. Tylko dziecko może tak odbierać świat. Ale generalnie koncerty dla dzieci stoją dobrym poziomem. Mają ogromny walor edukacyjny, są dla dzieci zabawą, dają możliwość poznawania podstaw muzyki klasycznej. A trzeba powiedzieć, że dziecięca widownia reaguje znakomicie. Uczestniczę w tych koncertach już siódmy rok, bo najpierw z Anią, a teraz z Adasiem. Twórcami tych koncertów jest czwórka zapaleńców: Anna Sokołowska, Renata Żełobowska-Orzechowska, Jan Rokita i Mateusz Bień. A dla dzieci Babcia Melodia, Dziadek, no właśnie jaki dziadek, pewnie zaraz sobie przypomnę albo nie. Jest!!! Hurrra!!! Dziadek Rytmus, Kuzynka Klawiaturka Foprtepianowa i Gadający Ekran. Szanowni Państwo, pozdrawiam i wyrażam podziw dla Państwa kreatywności. Nie mówię o tym, że dajecie możliwość wystąpienia na tak znakomitej scenie młodym artystom. Niewątpliwie buduje ich to na zawsze. Dziękuję. Adaś też. A na przyszły sezon też wykupimy abonamenty.

Polska- to brzmi rożnie. Przy mojej afirmatywnej naturze częściej brzmi pięknie niż byle jak. Cieszę się, że przyszło mi żyć w tym kraju nad Wisłą, że posłużę się słowami piosenki. Żyć teraz, gdy tyle się dzieje. W tym nieustającym procesie transformacji z chaosu wyłaniają się wciąż nowi bogowie, zjadają się wzajemnie, spychają z Olimpu władzy lub popełniają polityczne samobójstwa. W wieku dojrzałym osiągnęłam wewnętrzny, tak doskonały spokój, że wręcz zastanawiam się, czy nie popadam w starcze otępienie. Tak naprawdę zawsze byłam i dalej jestem osobą apolityczną. Najbardziej interesuje mnie awans duchowy, mentalny, kulturowy. Przerzucanie pomostów z teraźniejszości do przeszłości i ku przyszłości. I te procesy postrzegam jak najlepiej. I choć „przemija postać świata,” to jest znakomicie utrwalana przez kolejne pokolenie pisarzy, artystów, twórców- ogólnie. I choć ciągle bardzo wyraźne są podziały pokoleniowe, to w pewnych dziedzinach życia zasypuje się przepaście, a boom na seniorów bardzo mi odpowiada. Więc kocham cię życie. Uparcie i skrycie, że nawiążę do piosenki Edyty Geppert.