Ja to mam szczęście!

Marianna przysiadła na składanym taborecie, w białym fartuchu. Grudki zaschniętego krochmalu połyskiwały w słońcu. Na rękach obowiązkowe, jednorazowe rękawiczki. Popatrzyła na równo stojące obwarzanki, z sezamem po lewej, z makiem w środku a po prawej stronie z solą. Zapach świeżego pieczywa rozpływał się za każdym razem gdy rozsuwała szybkę aby podać klientowi bajgla. Ruch ustał. Ludzie do pracy już pojechali, młodzież do szkół także, kobiety z ciężkimi torbami z zakupami wracały do domów. Przystanek autobusowy opustoszał.

– Dzień dobry – poderwała się. Stała klientka, niezmiennie w płaszczu w pepitko brązowo-żółte i na głowie żółty beret. Starsza pani a ubiera się jak papuga.

– Jak zwykle z sezamem?

– Tak, oczywiście.

Kobieta wgryzła się w bajgla i znieruchomiała.

Marianna przestraszyła się. Kamyk był w mące, złamała zęba… Ja to mam szczęście! Boże mój, Boże.

– Co się stało? – zapytała.

Kobieta wyciągnęła rękę.

– Skąd tu żółw się znalazł. Na pewno komuś wysunął się z torby.

Żółty beret tylko kiwał głową.

Ale żółwie są pod ochroną. To wiedziała, bo jej szwagier jeździ po świecie ze Stasią, jej siostrą – to opowiadał. A jak pyszna jest zupa z tego gada, angielski przysmak. Bufon jeden. Im się powodzi. Jakieś ciemne interesy załatwiają. Ale to nie moja spraw…  Singapurska zupa żółwiowa najlepsza.

A mówił, że przed wojną w Polsce  żupa żółwiowa była popularna jak pomidorowa. Ciekawe!

Żółty beret ożywił się:

– Czy żółwie nie są pod ochroną? Schował się w skorupie i śpi. Biedak. Trzeba zgłosić na policję.

– Co za wstrętni ludzie – przytaknęła Marianna i zatopiła się w myślach.

Kazek z siostrą przychodzą do niej na obiad w niedzielę. Jakby ugotowała zupę żółwiową… to by się zdziwił szwagier, rozdziawił tę swoja pyszałkowatą gębę. Ja to mam szczęście! – uśmiechnęła się. Mam koleżankę na bazarku, świeżutkie warzywa u niej kupię. Tylko nie znam przepisu… Pewnie gotuje się jak rosół. Dzieci w Internecie poszukają, tam wszystko jest napisane. Dobrze, że kupiłam im komputer. Wzięłam pożyczkę, starczyło jeszcze na nową kuchenkę gazową.

–  Do widzenia – wyrwało ja z zamyślenia. Żółty beret biegł do autobusu.

– Do widzenia – popatrzyła w kierunku żółwia. Spał na swoim miejscu. Uśmiechnęła się. Starała sobie przypomnieć co Kazek jeszcze opowiadał o żółwiach. Że długo żyją, nawet powyżej stu lat, niektóre gatunki mają nawet dwa metry długości, nie mają zębów. To dobrze, nie ma czym się bronić. Najwięcej żyje na Galapagos. To Wyspy Żółwiowe na Oceanie Spokojnym. Blisko Ameryki Południowej.

Ja to mam pamięć. Jak bym pokończyła szkoły to mogłabym nawet być profesorem. Podeszła wolno do żółwia, wróciła po reklamówkę, ubrała na ręce jeszcze jedną parę rękawiczek, rozejrzała się niespokojnie wokoło, na szczęście nie było nikogo. Wolno schyliła się i szybkim  ruchem chwyciła za skorupę. W ręku trzymała plastikową skorupę żółwia – zabawkę. Główki i nóg nie było – pewnie dzieciak powyrywał. Wściekła z całej siły rzuciła ją na chodnik, skorupa rozprysła się na kawałki, Marianna zapamiętale rozgniatała je butem na proch.

Ja to mam szczęście!