Portret mężczyzny

Mój dziadek urodził się i wychował w Kamionce Strumiłowej w obwodzie lwowskim. Był sierotą i wychowywał się w majątku u pana. Traktowano go jak syna. W 1914 roku powołany do wojska i wysłany na front. Po czterech latach wrócił do swoich stron i razem z panem wspólnie odbudowali dworek i zaczęli budzić majątek do życia. Dziadek został nadleśniczym i zamieszkał w leśniczówce. Niedługo potem poznał moją babcię. Wzięli ślub i założyli rodzinę. Szybko to szczęście przerwała II wojna światowa. Rozeszły się wieści o podpaleniach i mordowaniu Polaków na Wołyniu. Łuny pożarów zbliżały się do Kamionki. Przerażony zbliżaniem się frontu, uciekł wraz z rodziną w kierunku Przemyśla i tutaj już pozostał. Nie powrócił w rodzinne strony, ale pamiętam jego zielone oczy, które szkliły się jak opowiadał o nich. Przez całe swoje życie obcował z końmi, kochał te zwierzęta i mógł godzinami o nich opowiadać. Koń towarzysz w czasie wojny, przemierzył z nim całą Europę, pracował z nim w lesie. Koń pomagał mu w ucieczce przed banderowcami. Pamiętam kuligi zimą, a dziadek w furmańskim kożuchu świstał batem i śpiewał ułańskie piosenki. Dzisiaj widzę jego twarz, na której czas wyrzeźbił zmarszczki i bruzdy, ślady wyryte przez intensywne przeżycia. Był wysoki, miał sumiaste wąsy i siwe włosy. Pachniał tytoniem, bo palił fajkę, nosił spodnie zwane rajtkami i wysokie buty ze skóry. Pastowanie i froterowanie tych butów było zajęciem, które każdy z nas chciał wykonywać. Konie, przyroda, las - to było jego życie i to życie zostało przerwane w majowy poranek wśród kwitnących jabłoni w swoim sadzie.