Ławka i kaczeńce

(gdyby wiedział)

Zadzwonił telefon, przesunęłam palcem po czerwonej słuchawce i usłyszałam aksamitny tembr głosu mężczyzny, głos którego się nie zapomina.

- Proszę, spotkajmy się dzisiaj w parku Decjusza o godzinie 20.00, tam gdzie przed laty, na ławce pod lipą, mam Ci tak dużo do opowiedzenia.

Opanowałam drżenie głosu i, po chwili, odpowiedziałam jednym tchem - nie, to nie ma sensu rozgrzebywać starych ran, które już się zagoiły; przesunęłam palcem po zielonej słuchawce. Rozłączyłam się, poczułam silny ucisk w gardle. To był on, ten który przed laty oświadczył mi się wiązanką kaczeńców zerwanych w parku przy muszli koncertowej.

Byliśmy tacy młodzi i beztroscy; dwa lata ta sama ławka w alejce pod lipą, dziesiątki małych bukiecików kaczeńców, pocałunki, słowa, słowa, słowa i nagle cisza, aż do dzisiaj.

Ze wspomnień obudził mnie sygnał wiadomości...”będę czekał na ciebie dzisiaj, jutro, codziennie - Edward.”

Spojrzałam na godzinę -14.20 - co ja robię? „Marto przemyśl to”. Czy to głos rozsądku?

Jednak poszłam, zobaczyłam go z daleka, na tej samej ławce z bukiecikiem kaczeńców, ten sam lecz inny....posiwiał, zmężniał, a oczy jakby przygasły.

W magicznej scenerii parku Decjusza przegadaliśmy całą noc, słodki zapach lipy sprawiał, że księżyc podglądał nas złotym ostrobrzegim rogalem, słychać było wiatr, który wypłaszał ptaki z zarośli i tylko niebo było takie samo jak kiedyś - wielkie, nieruchomo rozpostarte, poprzesiewane gwiazdami.

Powiedział cicho, „gdybym wcześniej wiedział że to się tak skończy to bym posłuchał głosu serca, a nie głosu matki”.