Światło

Dyżur nocny, za oknem jesienna szaruga. Dostajemy wezwanie do porodu. Wioska na Podkarpaciu oddalona ok. trzydzieści kilometrów od naszej siedziby pogotowia.

Sadowimy się w karetce, włączają się światła i przeraźliwy migający sygnał.

Jedziemy.

Odnajdujemy wioskę, na drodze mężczyzna daje nam znaki świetlne latarką.

Wchodzimy do izby, gdzie palą się tylko dwie lampy naftowe i trójnogi piecyk rozsiewa blask ciepła. Rodząca nie nadaje się do transportu, rozpoczyna się drugi okres porodowy.

Proszę pana będziemy rodzić, trzeba...

Przerywa mi gospodarz. Niech siostrzyczka się nie martwi, wszystko mam przygotowane: ciepła woda, spirytus, ręczniki i czyste prześcieradło i nawet lód przyniosę od sąsiada jak będzie trzeba.

W ciszy i prawie ciemności odbieram poród, czuję jakieś dziwne dotknięcie moich nóg.

Myszy myślę?

Poświeć mi latarką na nogi, zwracam się do sanitariusza.

Z pod leżanki wyglądają dwie małe główki dziecięce, dwie pary oczu jak światełka. Mówiłem abyście byli grzeczni karci je ojciec.

Krzyk narodzonej istotki przerywa zamieszanie, spoglądają na mnie ślipka jak dwa świetliki, które matka przytula do piersi.

Siedzimy dwie godziny przy lampie naftowej, pijemy gorÄ…cÄ… herbatÄ™.

Bieda aż piszczy, lecz to nic, ile w tej ciemnej izbie ciepła i światła, że wystarczy za całą elektrownię.