Utracone złudzenia

Pozbyłam się w dzieciństwie nie złudzeń, ale przekonania, że mama kocha mnie mniej niż starszą i młodszą siostry. Najszczęśliwszy dzień i pamięć o nim na wszystkie, dalsze lata. A było to tak… Zima. Mama poleciła mi posypać popiołem oblodzone schody. Już na pierwszym stopniu pośliznęłam się i przejechałam plecami po kantach kolejnych stopni. Gdy szok bólowy minął, zawołałam: „Mamo”… Nie mogłam podnieść się samodzielnie.

Gdy ta zobaczyła, co się stało, zbladła, a usta jej posiniały. Pochyliła się nade mną i choć mniejsza, podniosła mnie i wniosła do domu. Skąd w niej ta siła? Zrozumiałam, że to miłość do dziecka, którego nie wyróżnia, ale kocha jak pozostałe.

Po wojnie nie było dnia, by do domu nie zapukał ktoś ze słowami: „Co łaska”. Bardzo współczułam tym biedakom wracającym z przymusowych robót w Niemczech, obozów, wojennej tułaczki. Oprócz tego postanowiłam robić codziennie jeden dobry uczynek w ich intencji. Pierwszym pomysłem było dzielenie się drugim śniadaniem jakie dostawałam do szkoły. Na drugi dzień włożyłam między deski płotu kanapkę składającą się z chleba posmarowanego kożuchem z tłustego mleka i posypanego cukrem. Pożywne, ale czy smaczne?

Gdy to zrobiłam, przez myśl przemknęło mi: „Ależ robię to, gdyż nie lubię wątpliwej jakości przysmaku”. Zawstydziłam się okropnie. Dziś powiedziałabym, że pozbawiłam się tym gestem złudzenia, że jestem dobra.